Ranthir - Kim Byunghun
2 posters
Ranthir - Kim Byunghun
Imię: Chłopak używa go tak rzadko, że wszyscy dookoła są przekonani, że nazywa się właśnie Ranthir. Imię brzmi dosyć... fantastycznie, jak dziwna rasa z książki o smokach, elfach i innych takich. prawdą jest jednak, że chłopak ma koreańskie korzenie, a jego prawdziwe imię nie brzmi Ranthir, a Byunghun. Nie przedstawia się nim jednak i jedynie Dyrektor Szkoły zna jego prawdziwe miano, a jakie miałby korzyści z ujawnieniu go wszem i wobec? Sam zwykł do niego mówić owym pseudonimem i nikt po za nim nie wie o 'Byunghunie'.
Nazwisko: Wpadające w ucho, a zarazem jedno z najbardziej pospolitych nazwisk wśród Koreańczyków, choć raczej i tak go nie usłyszysz, bo chłopak ukrywa je tak samo jak i imię. Dlaczego? Właściwie to nikt do końca nie wie, a sam Ranthir przestał zwracać na to szczególną uwagę. Brzmi ono Kim i podobnie jak w przypadku imienia od razu słychać koreańskie brzmienie. Dla ciekawych dodam, że kryje się pod nim chiński znak na "Złoto", czy też "Metal".
Rodzina: Nic mu o niej nie wiadomo, jednak chłopak ma własne konto bankowe, na którym widnieje dość spora suma, więc nie ma większych problemów z opłatą szkoły. Od paru lat jego rodzinę stanowią wszyscy mieszkańcy Daegu, którym często pomaga w różnych podstawowych czynnościach. Ponadto nawet gdyby rzeczywiście miał jakąś rodzinę to prawdopodobnie wszyscy są już na radosnej emeryturze i uważają go za martwego.
Pochodzenie: Obecnie zamieszkuje wyspę Donghae, dlatego poruszanie się po owej wyspie nie sprawia mu najmniejszych trudności - zna ją jak własną kieszeń. Urodził się jednak w Daegu.
Wiek: W oficjalnych dokumentach data urodzin wskazuje na to, że chłopak ma szesnaście lat. Przez jego wzrost, jak i wyraz twarzy wygląda jednak na minimum dwadzieścia. W rzeczywistości niedługo skończy siedemdziesiąt sześć lat, choć oczywiście nie wie o tym nikt po za nim samym.
Wzrost: 194 centymetry, chyba nie trzeba mówić że góruje nad większością ludzi?
Waga: 73 kilogramy, niższa granica prawidłowej wagi.
Wybrana Profesja: Egzorcysta, najtrudniejsza profesja, ale zarazem najbardziej do niego (jego zdaniem) pasująca. Nie wyobraża sobie siebie w innej roli, a na wieloletni trening wręcz czeka z utęsknieniem. Powoli przygotowuje się do tej roli zaczytując się w przeróżnych poradnikach i przede wszystkim ćwicząc walkę mieczem.
Mocne Strony:
- Dzięki temu, że żył praktycznie na wszystkich wyspach zna je jak własną kieszeń. Praktycznie nie ma opcji, by mógł się na którejś z nich zgubić, choć często udaje by zachować pozory.
- Zawziętość, gdy już obierze sobie jakiś cel będzie do niego dążył nie bacząc na przeszkody.
- Pewność siebie, prawie nigdy jej nie traci i zawsze wierzy w swoje umiejętności. Pozwala mu to walczyć do samego końca, jak i zachować zimną krew w sytuacjach kryzysowych.
- Cierpliwy obserwator, potrafi godzinami siedzieć i po prostu wpatrywać się w mijających go ludzi, czy też w otaczający go teren zbierając informacje.
- Nauczył się żyć wśród zwierząt, dlatego gdy ma z nimi styczność raczej szybko obdarzają go zaufaniem. Nie można tego jednak przyrównać do Zaklinaczy. Raczej do wielkiego miłośnika zwierząt, który ma z nimi dobry kontakt.
Słabe Strony:
- Ranthir nienawidzi, gdy ktoś go dotyka. Wpada wtedy w szał i odpycha od siebie natarczywą osobę nie ważne jakich nie miałby z nią relacji.
- Gdy na dłuższy czas zamyka oczy nachodzą go koszmarne wspomnienia z przeszłości.
- Nie jest zbyt wylewny, ani uczuciowy co często odrzuca potencjalnych kandydatów na jego przyjaciół. Ma też tendencję do wywyższania się (choć sam uważa to za zaletę).
Umiejętności:
- Doskonałe opanowanie walki bronią białą (szczególnie mieczem dwuręcznym);
- Przetrwanie, potrafi tropić bestie niesamowicie cicho i niezauważalnie poruszając się po terenie, a także unikać bliższego spotkania, gdy zajdzie taka potrzeba.
- Siła perswazji, o wiele łatwiej jest mu wyciągać z innych informacje niż niektórym. Zaczynając od słodkich słówek, poprzez kłamstwo na groźbach kończąc.
+ Moc Eksperymentu: Kontrola Grawitacji.
Wygląd: Co się pierwsze rzuca w oczy? Stanowczo jego wzrost, którym góruje nawet nad większością chłopaków przez co mocno wyróżnia się z tłumu. Gdy idzie korytarzem bardzo łatwo go zauważyć, ma więc 'drobne' problemy z ukrywaniem się przed innymi. Kolejną niezwykłą cechą są średniej długości niebieskie włosy - właśnie tak, niebieskie! - dosyć mocno kojarzące się z morzem. I całkiem trafnie, bo w obecnej chwili Ranthir identyfikuje się z Donghae, którego mieszkańcy są dosyć związani z wodami. Mają one przeróżne odcienie niebieskiego momentami przechodzi on wręcz w granatowy, chociaż nie do końca wiadomo co jest tego przyczyną - a raczej nie jest to wiadome dla ogółu. Ma dość delikatne rysy twarzy, chociaż z pewnością nie można go pomylić z dziewczyną. Cerę ma raczej jasną, ale stanowczo bliżej jej do azjatyckich odcieni niż europejskiej bieli. Duże oczy o tęczówkach w barwie morskiego błękitu często przyciągają uwagę innych, tym bardziej jeśli pochyli się, by przyjrzeć się komuś z bliska. Od czasu do czasu lubi jednak zmieniać ich kolor za pomocą magii. Pozornie można z nich odczytać wybrane emocje, jednak to tak jakby chciano rozpoznać głębię oceanu patrząc na płyciznę. Te odczucia, którym pozwoli się odmalować na twarzy zobaczy rozmówca - inne pozostaną ukryte. Nie zapominajmy też o wspaniałych, równych, śnieżnobiałych zębach jak po wizycie od dentysty. Ich jedyną 'ujmą' są nieco wydłużone kły - ale nie martwcie się, Ranthir nie jest żadnym wampirem czy czymś w tym rodzaju, to po prostu taka cecha genetyczna. Nie rzuca się też to nie wiadomo jak bardzo w oczy, no chyba że uśmiechnie się szeroko pokazując wszystkie zęby.
Ma długie nogi co właściwie nie powinno nikogo dziwić i chociaż nie wygląda na przesadnie umięśnionego to jest to tylko złudzenie, gdyż Ranthir zawsze lubował się w sportach i ciężkiej pracy, która w takim mieście jak Donghae jest czymś całkowicie normalnym.
Zwykle ma przy sobie parę atrybutów po których można go rozpoznać - w tym słuchawki i podłączonego do nich iPoda. Po za tym na szyi ma zawieszony krzyżyk, choć nie do końca wiadomo czy jest wierzący, czy też nie, a samemu chłopakowi niespecjalnie widzi się z tego spowiadać każdej napotkanej osobie. Ma też przekute prawe ucho, w którym zwykle nosi kolczyk z praktycznie identycznym krzyżykiem co na szyi.
Dodatkową cechą jest zmiana jego wyglądu podczas używania swojej mocy. Nie działa to jednak przy zwykłej magii, tylko i wyłącznie gdy kontroluje grawitację. Jego włosy zaczynają gwałtownie bieleć, a tęczówki przybierają czerwoną barwę. Pod prawym okiem rysuje mu się coś na kształt starożytnej runy, wyglądającej jak lśniący tatuaż. W przeszłości przez przypadek wzięto go przez to za wampira i przez parę dni miał na karku przerażonych mieszkańców Jeju chcących przebić mu serce kołkiem. Na wszelki wypadek pomimo powrotu do normalnego wyglądu wolał parę tygodni przeczekać w Puszczy.
Charakter: Jego charakter na dobrą sprawę jest pełen przeróżnych sprzeczności, w których bardzo ciężko się zorientować. Na ogół wydaje się strasznie niedostępny i zamknięty w sobie, chociaż jednocześnie nie można mu przypisać unikania towarzystwa. Sprawnie unika po prostu pytań o swoją przeszłość i wszelkie zainteresowania, chociaż jednocześnie sam uwielbia wyciągać z innych podobne informacje. Nie ma większych problemów w kłamaniu, ale nie korzysta z tej umiejętności często, jedynie w skrajnych sytuacjach, gdyż potępia oszukiwanie innych. Jest dobrym słuchaczem i dosyć często jego obecność wpływa na ludzi tak, że zaczynają się przed nim otwierać, dlatego w przeszłości często wysłuchiwał różnych narzekań od strony innych, ale żadnym się z nikim nie podzielił zachowując je dla siebie.
Na pierwszy rzut oka może się wydać chłodny i pełen dystansu do innych, ale w rzeczywistości nie jest aż tak zamknięty w sobie jak mogłoby się wydawać. W dodatku jest dość wrażliwy na krzywdę innych, dlatego często ofiaruje swoją pomoc w przeróżnych czynnościach przybierając słaby uśmiech. Często inni widząc jak się śmieje w pierwszym momencie reagują niejakim osłupieniem typu 'To ty się potrafisz śmiać?', ale zaraz potem śmieją się razem z nim. W przeszłości nietrudno było przełamać z nim bariery przez co często był otaczany przez grupy innych ludzi, jednak przeżycia w laboratorium sprawiły że zdobycie jego "zaufania" (jeśli można powiedzieć, że Ranthir komukolwiek ufa) zabiera bardzo dużo czasu, a wiele osób rezygnuje zniechęcona jego podejściem. Niespecjalnie lubi mówić o sobie i unika pewnych tematów, szczególnie tych dotyczących jego przeszłości.
Najbardziej niebezpiecznym dla innych jest moment, w którym śmieje się zbyt długo. Dostaje wtedy gwałtownego napadu czkawki, dlatego zwykle próbuje się w porę pohamować. Uwielbia przygody, niebezpieczeństwa i wszelkie wyzwania, które podejmuje pod warunkiem że nie zagrażają one jego towarzyszom bez których w życiu ani rusz - do swojego życia podchodzi z nieco mniejszym dystansem. Mimo, że na co dzień można go raczej nazwać indywidualistą to podczas misji ceni sobie pracę grupową.
Ranthira od zawsze fascynowali Egzorcyści i chce zostać jednym z nich, od zawsze się na to przygotowywał dodatkowo wspierany przez mieszkańców, którzy darzyli go odwzajemnioną sympatią. Nauczyli go paru przydatnych rzeczy, takich jak na przykład cichy krok, który umożliwiał mu zbliżanie się do innych niepostrzeżenie, co trzeba przyznać jak na kogoś kto ma prawie dwa metry jest dość niezwykłe.
Jego najpoważniejszym słabym punktem jest dotyk. Nigdy nie pozwala innym się dotykać, nie podaje ręki przy poznawaniu nowej osoby, a na kontakt cielesny dosłownie wybucha zwracając się do danej osoby z taką nienawiścią, że często rozbudza w nich strach, który uniemożliwia im powrócenie do normalnych kontaktów z Ranthirem.
Historia: Daegu było jednym z największych miast w Korei Południowej, a żartobliwie nazywano je „Miniaturą Seoulu”. To właśnie tam wszystko się zaczęło dla Kim Byunghuna. Prowadził normalne życie dla każdego nastolatka, przepełnione szaleństwem i rozrywką. Nie myślał o następnym dniu, po prostu cieszył się z tego co ma i starał się to wykorzystywać w pełni. Ale los nigdy nie pozwala nikomu przeżyć całego życia w szczęściu i spokoju.
***
- Hej, Byunghun! – chłopak odwrócił głowę w stronę dźwięku i zobaczył znajomą, charakterystyczną twarz Claudii, Europejki z wymiany. Ciągnęła za rękę jego przyjaciela Lee Taejeona, choć nie miał wątpliwości, że to właśnie on zaproponował jej wspólne jedzenie na stołówce. Podniósł rękę i pomachał im z szerokim uśmiechem odsuwając się nieznacznie do tyłu na swoim krześle. Oboje dosiedli się ze swoim jedzeniem do jego stolika, Claudia usiadła obok niego, a Taejeon naprzeciwko niej co pozwalało mu skutecznie obserwować pozostałą dwójkę.
- Co słychać? Widzę, że nadal nie znalazłaś sobie innych przyjaciół? – zapytał Byunghun z wyraźnym rozbawieniem, a Dziewczyna posłała mi pochmurne spojrzenie, po czym skierowała się w stronę Taejeona.
- Bardzo śmieszne. Widzisz? Nie chcą mnie tu, od początku powinnam iść zjeść z Seungwonem. – udając wielce obrażoną wstała ze swojego miejsca odgrywając scenę oddalenia się. Wyglądało jednak na to, że Lee nie do końca zrozumiał jej dowcip, zamiast tego praktycznie od razu poderwał się do góry i złapał ją za rękę przez stolik.
- Zostań! – zaskoczona dziewczyna zaczęła się odwracać, gdy ten idiota pociągnął ją za rękę w stronę krzesła.
- O nie. – w głosie Claudii wyraźnie słychać było przerażenie, a dosłownie sekundę później straciła równowagę dosłownie kosząc stojący na stole sok, który wylał się na jej bluzkę i wpadła z impetem na Byunghyuna. Niespodziewający się takiego obrotu spraw chłopak zamiast złapać się stołu próbował uchronić ją przez upadkiem obejmując ramionami, a po Sali rozległ się huk przewracającego się do tyłu wraz z dwójką ludzi krzesła. Dosłownie w ostatniej chwili dziewczyna sama podłożyła ręce pod jego głowę tak, by nie uderzył nią w ziemię. Duża cześć ludzi znajdujących się w pobliżu umilkła rzucając im zaciekawione spojrzenia. Przez chwilę Claudia niezdolna do wykonania jakiegokolwiek ruchu leżała wtulona w Byunghuna, aż w końcu podniosła się i jęknęła patrząc na przód bluzki. Chłopak podążył za jej wzrokiem, by zauważyć że cały jej dekolt zalany jest sokiem. Europejka poczerwieniała i zdzieliła go ręką po głowie.
- A ty gdzie się patrzysz? – Byunghun otworzył usta z wyraźnym oburzeniem gotowy do odparcia ataku, ale ta ponownie zaczęła mamrotać coś pod nosem załamując się nad stanem swoich ciuchów. Podniósł się więc do pozycji siedzącej tym samym znalazł się na tyle blisko dziewczyny, że mogliby policzyć plamki na swoich oczach, jednak oboje kompletnie ignorując tą wzbudzającą kontrowersje pozycję patrzyli nie na siebie, ale na winnego tego całego zamieszania.
- Taejeon! – warknęli w tym samym momencie, a ich przyjaciel do tej pory patrzący w osłupieniu na swoje dzieło wstał z krzesła i podszedł do nich podając im ręce by mogli wstać.
- Powinnam iść się przebrać… - odezwała się nagle Claudia patrząc z powątpiewaniem na swoją bluzkę. Taejeon praktycznie od razu po usłyszeniu wypowiedzianych przez nią słów zdjął swoją marynarkę.
- Ach nie, nie musisz…
- Załóż ją i skończ jeść, potem pójdziemy do twojego pokoju. – Byunghun obserwował ich w milczeniu opierając się plecami o swoje krzesło. Ach jakiż ten jego przyjaciel był uczynny. Dziewczyna skinęła mu głową w podziękowaniu i w sposób, który przekraczał ludzkie pojęcie założyła ją, po czym bez ściągania marynarki zdjęła koszulę którą miała pod spodem i jakby nigdy nic zabrała się do jedzenia.
- Nie mogłaś jej zdjąć normalnie? – zapytał z rozbawieniem Byunghun pokazując na leżącą obok niej na krześle koszulę.
- Nie, nie mam nic pod spodem. – rzuciła bezmyślnie w odpowiedzi z taką szczerością, że obu chłopaków zatkało. Zatrzymali się w połowie jedzenia patrząc na nią z wyraźnym szokiem. – Nie aż tak, matko! Mam bieliznę, zboczeńce! – burknęła obejmując się rękami i odwróciła głowę próbując ukryć zarumienione policzki. To Taejeon zaśmiał się pierwszy wracając do jedzenia, a Byunghun trącił ją pałeczką w ramię z wesołą miną.
- I jak ci się tu podoba?
- Po za tym, że ktoś cały czas czyha na moje życie to nie jest aż tak źle. – posłała Taejeonowi delikatny uśmiech, a ten odpowiedział jej stłumionym śmiechem puszczając do niej oko.
- To dopiero początek.
- O zgrozo! Chyba nie dożyjemy końca semestru! – wyszczerzyła wszystkie ząbki w rozbawieniu bawiąc się guzikami marynarki Taejeona. Nagle Byunghun poczuł dość mocne kopnięcie w sam piszczel i skrzywił się nieznacznie.
- Auć. Patrz drugi dzień tu jest, a już się rządzi!
- Ach, przepraszam! – Claudia wyraźnie zesztywniała rzucając mu przepraszające spojrzenie i prawie by się ukłoniła nadal siedząc przy stole.
- Wyluzuj, żartowałem. – uśmiechnął się chłopak i pacnął ją w głowę ze śmiechem tym samym wywołując u niej rozbawienie. Ach, gdyby wiedziała, że jej słowa rzucone w żartach staną się odzwierciedleniem rzeczywistości.
***
Zaledwie parę miesięcy po tych wydarzeniach rozpoczął się kataklizm. Cała klasa Byunghuna utknęła na Donghae, gdzie udali się na wycieczkę wraz z resztą klasy. Miejsce, które powinno zostać zalane jako pierwsze jakimś cudem przetrwało ciągłe napływy fal tsunami, a telewizja niosła ze sobą coraz to tragiczniejsze wiadomości. Z dnia na dzień informowano o kolejnych państwach, które znikały pod wodą, oraz setkach tysięcy zaginięć. Ostrzegano przed nieznanymi potworami, które zostawiają za sobą morze krwi , co brzmiało jak jakiś wyjątkowo tandetny horror, w którym apokalipsa zombie ogarnia cały świat. To wszystko jednak działo się naprawdę. Co gorsza Byunghun widział jak na jego oczach przyjaciele z klasy zapadają na różne dziwne choroby i zostają dosłownie wyrzuceni na ulice, pozostawieni na pożarcie przez nieznane potwory i zmutowane zwierzęta. Każdy modlił się, by nie zostać następnym zarażonym, a ich życie nie wydawało się mieć jakiejkolwiek przyszłości. Pewnego dnia udał się wraz z Taejeonem i Claudią na spacer po zrujnowanym przez choroby Donghae, gdy nagle wszystko zaczęło mu ciemnieć przed oczami, a ostatnią rzeczą jaką zobaczył były przerażone twarze jego przyjaciół. Wtedy też widział ich po raz ostatni.
***
- Hej, patrzcie budzi się! – Byunghun powoli otworzył oczy i rozejrzał dookoła próbując się poruszyć. Od razu poczuł, że coś blokuje jego ręce i nogi, a gdy spojrzał w dół zobaczył grube pasy, które mocowały go do szpitalnego stołu. Szarpnął się raz i drugi niczym uwięzione zwierzę i spojrzał w bok, a jego wzrok ujrzał grupę ludzi w białych fartuchach i maskach nie pozwalających mu na identyfikację ich twarzy.
- Podchodzimy do podania pierwszego wirusa na pacjencie numer 06346. Trzymaj się chłopie. – wyraźnie męski głos zbliżył się do Byunghuna ze strzykawką w dłoni i bez ostrzeżenia wbił ją w jego nogę. Była na tyle długa, by dotarła do samej kości, a z ust chłopaka wydarł się krzyk, gdy poczuł obce ciało. Trząsł się na całym ciele czując gorączkę wypalającą go od środka.
- Podaj mi skalpel Violet. Rozcinam mięsień podudzia. – nie było najmniejszych wątpliwości, że chłopak nie miał podanego znieczulenia. Ostrze weszło w jego ciało jak w masło, a wrzaski ciętego na żywca Byunghuna niosły się po całym szpitalu, aż nagle poczuł że upada w bezdenną otchłań, którą powitał z ulgą uwalniając się od przerażającego bólu.
Gdy zbudził się ponownie był w jakimś białym pomieszczeniu z jedną przeszkloną szybą. Poderwał się do góry i niemal natychmiast spadł ze zduszonym okrzykiem przygryzając sobie język do krwi. Zwinął się przyciągając kolana do brzucha, a na bandażu założonym na jego nodze wykwitła duża, czerwona plama. Zauważył też inne rany, prawdopodobnie dokonane już po jego omdleniu. Leżał tak przez dłuższy czas, gdy nagle usłyszał ciche szuranie. Spanikowany podniósł szybko głowę zauważając postać w białym fartuchu, która otworzyła na chwilę szklane drzwiczki jednie wsuwając mu do środka jakieś jedzenie. Nieważne jak bardzo Byunghun by ich nienawidził, był tak głodny że przeczołgał się do tacy i pochłonął obiad praktycznie od razu. Gdy tylko skończył jeść jego żołądek skręcił się gwałtownie, zupełnie jakby ktoś próbował z niego wycisnąć wszystko co przed chwilą zjadł. Wił się przez parę minut po ziemi, aż w końcu ponownie powitała go bezdenna, czarna otchłań przynosząca ukojenie.
***
Wielu mówiło, że miało tragiczne przeżycia. Upadek z paru pięter i połamanie sobie kończyn? Przyjąłby je z ochotą. Utracenie pamięci i ciągłe migreny, gdy próbujesz sobie przypomnieć ludzi, którzy do ciebie przychodzą w odwiedziny? Mógłby to nazwać rajem.
Dzień w dzień wozili go do tej samej sali i podawali coraz to nowsze wirusy i trucizny bezlitośnie tnąc go skalpelem. Oprócz badań mieli z tego jakąś chorą satysfakcję, a plecy Byunghuna szpeciło coraz więcej blizn. Wiedział jednak, że nie jest jedyny, często słyszał rozpaczliwe wrzaski, płacz w towarzystwie błagań o litość, a czasem ciała tych, którzy nie przeszli eksperymentu. Z jakiegoś powodu Byunghun przeżył, a jednocześnie nigdy niczego nie powiedział. Potrafił tylko krzyczeć niezdolny do przyzwyczajenia się do nieludzkich tortur.
***
Aż w końcu pewnego dnia obudził się zastając zgliszcza. Wszystkie drzwi ich ‘klatek’ otworzyły się, a reszta eksperymentów podobnych jemu patrzyła dookoła z wyraźną dezorientacją. Była ich niewielka piętnastoosobowa grupa, z czego połowa od razu rzuciła się do ucieczki nie patrząc nawet gdzie biegnie, byle znaleźć się jak najdalej stąd, reszta stała i dyskutowała o czymś przekrzykując się nawzajem. Byunghun nie był zdolny do ruchu, a najbardziej zapadła mu w pamięć przerażająco chuda dziewczyna cała poobwijana bandażami podobnie jak on sam, która podeszła do niego i przytuliła go mówiąc drżącym głosem:
- Spokojnie, już po wszystkim. – przez chwilę stali tak oboje nie znając nawet swoich imion i trzęśli się zupełnie jakby zaraz miał nadejść kolejny atak. Kiedy jakiś chłopak dał wyraźny znak, złapała Byunghuna za rękę i pociągnęła go za sobą idąc wiernie za grupą. To co zastali na powierzchni w przeszłości byłoby dla nich prawdziwym koszmarem. Płonące budynki i biegający w chaosie ludzie nie zwracający uwagi na leżące na ziemi zwłoki. Jednak nawet ten widok trzymająca się razem siedmioosobowa grupa eksperymentalnych ludzi powitała z westchnięciem ulgi. Byunghun nie pamiętał ile razy ktoś go do siebie przytulał. Pamiętał natomiast łzy cieknące po ich policzkach, gdy zdali sobie sprawę, że są wolni. Postanowili trzymać się razem, oddalili się od miasta i skryli w lesie próbując przeczekać burzę. Dziewczyna, która podeszła do niego jako pierwsza po uwolnieniu z celi nazywała się Maya, a chłopak którego wybrali na przywódcę – Yaechun. Oprócz nich był jeszcze Kwangseok, Kibum, Noah i Lisa. To właśnie owa czwórka próbowała powrócić do dawnego życia wprowadzając na nowo do ich konwersacji śmiech, zabawę, radość. Maya czasem przyłączała się do nich, choć jednocześnie w jej oczach zawsze pozostawało głębokie przerażenie, które przywoływało ją do porządku. Na twarzy Yaechuna zawsze widniała powaga, a odzywał się tylko wtedy gdy było to absolutnie potrzebne, bądź zaczynały go denerwować głośne chichoty kogoś z owej czwórki. Byunghun natomiast nie odzywał się nigdy, zawsze nieobecny wędrował wzrokiem od jednej osoby do drugiej zupełnie jakby zapomniał jak powinien się zachowywać w podobnych sytuacjach. Jakby zapomniał jak być… człowiekiem. Jedyną osobą, która próbowała z niego coś wydobyć była Maya. Z jakiegoś powodu, między nimi utworzyła się dziwna więź, a dziewczyna nie odstępowała go praktycznie na krok. Kiedy szli trzymała go za ramię i mówiła do niego nie zważając na to, że jej nie odpowiada. Czasem zadawała mu pytania zupełnie jakby liczyła na to, że otrzyma odpowiedź, po czym wzdychała ciężko ze zrezygnowaniem i milkła idąc z nim w ciszy za przewodzącym im Yaechunem. Kiedy po raz pierwszy napotkali na swojej drodze przez las grupę potworów odkryli, że cierpienia przez które przechodzili w pewnym sensie zostały im wynagrodzone. Jedna z bestii rzuciła się na Lisę, która z wyraźnym przerażeniem odskoczyła do tyłu… i wylądowała na jednej z niższych gałęzi pobliskiego drzewa. Miała wtedy tak zdziwioną minę, że rozbawiony Kibum odwrócił się w jej kierunku śmiejąc się w niebogłosy. Dźwięk ten najwyraźniej tak rozwścieczył jedną z bestii, że rzuciła się w jego kierunku, a śmiech zamarł na jego poszarpanym przez kły gardle. Reszta grupy patrzyła na całą scenę w osłupieniu, a oczy stojącego obok niego Noah rozszerzyły się w wyraźnym przerażeniu. Potwór podniósł łeb i skoczył na niego szczerząc zakrwawione kły, gdy Yaechun z niesamowitą prędkością znalazł się tuż przy nim i z pomocą pięści wgniótł stworzenie w ziemię gruchocząc mu czaszkę. Dopiero wtedy Noah ocknął się i podziękował mu skinięciem głowy. Była to pierwsza bitwa, podczas której odkryli, że badania zwiększyły ich siłę, szybkość, zwinność, wyostrzyły ich zmysły. Wręcz dziwnym wydało im się, że nie zauważyli tego wcześniej. W pewnym momencie Kwangseok otoczony przez potwory wydał z siebie głośny krzyk wyciągając przed siebie ręce, a wszystko w promieniu dwóch metrów stanęło w ogniu spopielając jego przeciwników. Reszta napastników zupełnie jakby zdała sobie sprawę z sytuacji, w której się znalazła i postanowiła się wycofać czekając na dogodniejszą okazję. Przeżyli, lecz stracili jednego ze swoich towarzyszy i została ich tylko szóstka. Nie byli nawet w stanie pochować Kibuma, którego ciało dosłownie przepadło bez śladu. Co jakiś czas atakowali ich coraz to nowsi przeciwnicy, aż stopniowo każde z nich odkrywało, że ma w sobie moc. Jedną, jasno określoną moc wyraźnie stworzoną do walki z nowymi przeciwnikami, zapewniającą im przetrwanie w samym środku wojny. Skoczna Lisa pewnego dnia przeraziła się do tego stopnia, że cofnęła się do tyłu wciskając w drzewo i… wniknęła w nie. Była w samym środku wielkiego pnia i przez dłuższą chwilę nie wiedziała jak ma się stamtąd wydostać. Utknęła. Całe szczęście po paru minutach wicia się udało jej się uciec z pułapki, ale za każdym razem gdy o tym opowiadała słychać było w jej głosie przerażenie. Noah przez przypadek wypuścił w lesie tornado, które zrujnowało las w promieniu pięciu kilometrów. Od tej pory staraliśmy się trzymać blisko niego, minimalizując ryzyko wpadnięcia w podobny powietrzny wir. Yaechun, Maya i Byunghun najdłużej nie odkrywali swoich mocy dzięki czemu nauczyli się doskonale wykorzystywać swoje ulepszone ciało i zmysły znacznie ułatwiające im życie. Choć Byunghun niechętnie dopuszczał Mayę do walki nawet wtedy, gdy ta bez ostrzeżenia rozdarła gardło jednemu z potworów i przybrała jego postać zaskakując wszystkich wokół. Jedyną rzeczą, która ją od nich odróżniała były błękitne znaki biegnące przez całe jej ciało – dzięki temu nie mieli większych problemów z tym, że przez przypadek wzięliby ją za bestię i zabili. Gdy Yaechun zdenerwował się chyba po raz pierwszy od początku ich podróży, gdy jeden z przeciwników zabił Lisę, uderzył w niego pięścią a ten dosłownie wybuchł na ich oczach. Jego szczątki zostały spalone przez skaczące jeszcze chwilę po ziemi wyładowania elektryczne. I tak została ich piątka, a Byunghun był jedynym, który nadal nie miał mocy.
***
- Nie przejmuj się, na pewno przyjdzie czas i na ciebie. – powiedziała pocieszająco Maya przytulając się do jego ramienia, gdy szli przez las. – Może to dlatego, że zawsze jesteś taki spokojny? Wiesz, większość z nas odkryła je poprzez wybuch jakichś gwałtownych uczuć, a ty zawsze jesteś taki cichy. Nawet kiedy Kibum i Lisa zostali rozerwani przez potwory na naszych oczach nic nie powiedziałeś, jedynie stałeś i patrzyłeś. Chciałabym w końcu usłyszeć twój głos. – westchnęła cicho, lecz Byunghun tylko odwrócił głowę w bok. Była to jedna z rzeczy, których nie mógł obiecać dziewczynie. Z jakiegoś powodu od czasu uwięzienia w laboratorium nadal nie odezwał się ani jednym słowem zupełnie jakby ktoś mu wyciął struny głosowe. Dziewczyna wyraźnie poirytowana tym, że ją zignorował wspięła się na palce i położyła mu rękę na policzku odwracając jego twarz w swoją stronę.
- Przynajmniej na mnie patrz jak do ciebie mówię. – powiedziała karcącym głosem, zanim jednak chłopak usłyszał resztę wywodu na temat jego zachowania Yaechun zwrócił na siebie ich uwagę z pomocą cichego syknięcia.
- Uwaga, nadchodzą. – Maya ścisnęła nieco mocniej rękę Byunghuna wpatrując się uważnie w oddalone drzewa. Do ich uszu dotarł odgłos łap uderzających o ziemię i głośne dyszenie połączone z mlaskającymi językami. Cała piątka pochyliła się nieznacznie do przodu niczym zwierzęta czekające na atak, gdy ich wzrok padł na pojedynczą istotę kierującą się w ich stronę. Była wielkości konia, choć z wyglądu bardziej przypominała wyliniałego wilka. Wzrok grupy skupił się na przeciwniku zbliżającej się z każdą sekundą, gdy nagle Kwangseok odwrócił się gwałtownie krzycząc głośno:
- Maya za tobą! – jak na komendę wszyscy odwrócili się we wskazaną stronę, a dziewczyna dosłownie wrosła w ziemię. Byunghun zupełnie automatycznie odepchnął ją w bok wkładając w to nieco za dużo siły przez co dziewczyna ledwo zdążyła odbić się od drzewa i wylądować ciężko na ziemi krzycząc coś w jego stronę. Chłopak podniósł do góry ręce wiedziony dziwnym instynktem, a w okolicy rozległ się huk, zupełnie jakby bestia uderzyła w niewidzialną barierę. Machnął gwałtownie ręką w prawą stronę, a potwór przeleciał paręnaście metrów uderzając z przerażającą siłą w gruby pień padając bez zmysłów na ziemię. Cała reszta zamilkła przyglądając się w osłupieniu całej sytuacji, a Byunghun przez chwilę patrzył w swoje ręce z wyraźnym zaskoczeniem. Następnie ruszył w kierunku Mayi pomagając jej wstać i pochylił nieznacznie głowę co było jego własną formą przeprosin.
- Udało ci się!– powiedziała skacząc na niego i obejmując jego szyję, wtulając się w jego bark z wyraźną radością. Przez chwilę chłopak stał w bezruchu aż w końcu również otoczył ją ramionami przymykając oczy.
- Maya. – wypowiedział cicho jej imię, a dziewczyna rozluźniła uścisk odchylając się do tyłu i patrząc na niego z wyraźnym szokiem. Zawstydzony chłopak postawił ją na ziemię i ruszył do przodu próbując od niej uciec, ale szybko dopadła go i złapała za rękę.
- Odezwałeś się… naprawdę się odezwałeś! – Noah, Kwangseok i Yaechun patrzyli na niego z tym samym zdziwieniem co dziewczyna, na co Byunghun posłał im beznamiętne spojrzenie.
- No co? – zapytał nieco zmieszanym tonem, a obaj chłopacy roześmiali się głośno kręcąc przy tym głowami. Widok śmiejącego się Yaechuna również był dla niego czymś nowym, więc przypatrywał im się jak zahipnotyzowany.
- Więc może po tych paru miesiącach wspólnej wędrówki dowiemy się w końcu jak masz na imię? – zapytał Yaechun podchodząc do niego z nieznacznym uśmiechem.
- Ja… Ranthir. Mówcie mi Ranthir. – wymienili między sobą spojrzenia słysząc tak dziwaczne imię, lecz w pełni je zaakceptowali nie pytając o nic więcej. Od tamtej pory Kim Byunghun już zawsze używał tego pseudonimu po za oficjalnymi papierami. Jednak za wyjątkiem tych, którzy mieli do nich dostęp nikt nie znał jego prawdziwego miana.
Za główny cel obrali sobie dotarcie do miasta stwierdzając, że panująca na wyspach burza powinna już minąć. Ich wędrówka zabierała o wiele mniej czasu choćby z tego względu, że nie potrzebowali czegoś takiego jak sen. Zauważyli to już w ciągu paru dni od uwolnienia się z laboratorium, gdyż żadne z nich nie miało najmniejszej ochoty spać. Zamiast tego wystarczyło im, że usiedli na około trzy godziny i przechodzili w stan wyciszenia bardzo podobny do medytacji. Co jakiś czas dało się słyszeć rozmowy o tym, że jest to przydatne i praktyczne, ale każdy z nich tęsknił do snów, w których wszystko się mogło wydarzyć. Yaechun uciszył kiedyś ich wszystkich słowami „Chciałbyś śnić o tym co wydarzyło się w Laboratorium?”. Od tej pory nikt nigdy nie poruszał tego tematu, który został uznany za tabu.
***
Przez jakiś czas wszystko wydawało się układać idealnie. Stopniowo przerzedzające się drzewa wskazywały na to, że pozostało im jeszcze tylko parę dni drogi. Prawdopodobnie wszystko skończyłoby się dobrze gdyby całą piątką zdołali dotrzeć do miasta. Siedzieli właśnie przy ognisku rozpalonym przez Kwangseoka jedząc mięso z jelenia, którego zdołali upolować w ciągu dnia. Byli tak blisko celu, gdy ze wszystkich stron otoczyły ich mroczne cienie o przeróżnej wielkości. Warczały i syczały wyraźnie szykując się do ataku, cała piątka poderwała się więc do góry gotowa do obrony. Po odkryciu mocy każdego z nich mieli już ustaloną stałą strategię, dzięki której mogli tak długo przeżyć w lesie. Gdy bestie ruszyły do ataku Noah zamachnął się rękami wzbudzając potężne fale wiatru, które uderzyły w przeciwników z hukiem posyłając je do tyłu. Kwangseok dołączył się do niego przykładając ręce do jego rąk, dzięki czemu razem byli w stanie wywołać ogniste tornado pochłaniające wszystko wokół nich w przerażającym tempie, któremu towarzyszyły ogłuszające wrzaski umierających istot. Niektóre z nich przedarły się przez ściany szalejących płomieni, Byunghun postąpił więc parę kroków i unieruchomił je w powietrzu korzystając z siły grawitacji. Bestie szarpały się wściekle próbując się uwolnić, lecz Yaechun błyskawicznie dopadł je wszystkie traktując wyładowaniami elektrycznymi o tak dużym napięciu, że zostały z nich skwarki zupełnie jakby trafił w nie piorun. Maya stała pośrodku obozu przyjmując formę olbrzymiego niedźwiedzio-podobnego potwora wielkości średniego słonia mającego w kłębie cztery metry wysokości. Była ich wyjściem awaryjnym, gdyby któryś ze stworów przedostał się do ich kręgu omijając obie bariery obronne. Było ich jednak zbyt wiele, a nawet ich moce nie były nieograniczone. Powoli cała czwórka zaczęła trącić przytomność, a ostatnia rzecz o jakiej pomyślał Ranthir, było jedno imię. „Maya!”
Kiedy się obudził widział ciała Kwangseoka i Noah leżące w kałuży własnej krwi. Poderwał się do góry szukając wzrokiem Mayi i Yaechuna, ale nie dostrzegł żadnego z nich. Przez ziemię ciągnęła się struga krwi, po czym urywała się gwałtownie zupełnie jakby wcześniej ciągnięte ciało nagle po prostu rozpłynęło się w powietrzu. Byunghun przez długi czas błąkał się po lesie, nie znalazł jednak swoich pozostałych towarzyszy. Zamiast tego w końcu trafił wycieńczony na obrzeża Jeju, gdzie znalazł go jeden z łowców i zabrał do domu. Chłopak raz po raz powtarzał imiona swoich towarzyszy i słowa:
- Zginęli. Wszyscy zginęli. – po tym wydarzeniu ponownie zamilkł na wiele tygodni niezdolny do odezwania się do kogokolwiek. Łowca pozwolił mu zamieszkać ze sobą i wprowadził go w świat wyspiarzy próbując go otworzyć na świat. W końcu, gdy w miarę mu się to udało chłopak próbował wieść namiastkę normalnego życia, choć niejednokrotnie gdy zamykał oczy widział koszmarne sceny z przeszłości, aż w końcu kompletnie przestawał podejmować próby zaśnięcia, a w czasie odpoczynku starał się cały czas mieć otwarte oczy. Od tamtych wydarzeń minęło prawie 60 lat, a on nie zmienił się z wyglądu, jedynie co paręnaście lat zmieniał cały czas miejsca zamieszkania, by nikt nie zauważył dziwnego fenomenu oznaczającego brak starzenia się. Najbardziej zadomowił się na Donghae i to właśnie tu spędził ostatnie szesnaście lat, choć aktywnie działa na jego terenie dopiero od trzech. Wcześniej wychodził głównie nocą , co pozwalało mu na swobodne obserwacje. Jednak te trzy lata spędzone z mieszkańcami Donghae w pewien sposób go uleczyły. Pozwoliły zapomnieć o przeszłości i skupić się na nowym celu: Zostaniu egzorcystą, który będzie bronił wyspiarzy przed bestiami. Dlatego też wstąpił do szkoły Reeves jako zwyczajny człowiek, aby kontynuować naukę i być może odnaleźć innych podobnych jemu, którzy również postanowili wtopić się w otoczenie?
Nazwisko: Wpadające w ucho, a zarazem jedno z najbardziej pospolitych nazwisk wśród Koreańczyków, choć raczej i tak go nie usłyszysz, bo chłopak ukrywa je tak samo jak i imię. Dlaczego? Właściwie to nikt do końca nie wie, a sam Ranthir przestał zwracać na to szczególną uwagę. Brzmi ono Kim i podobnie jak w przypadku imienia od razu słychać koreańskie brzmienie. Dla ciekawych dodam, że kryje się pod nim chiński znak na "Złoto", czy też "Metal".
Rodzina: Nic mu o niej nie wiadomo, jednak chłopak ma własne konto bankowe, na którym widnieje dość spora suma, więc nie ma większych problemów z opłatą szkoły. Od paru lat jego rodzinę stanowią wszyscy mieszkańcy Daegu, którym często pomaga w różnych podstawowych czynnościach. Ponadto nawet gdyby rzeczywiście miał jakąś rodzinę to prawdopodobnie wszyscy są już na radosnej emeryturze i uważają go za martwego.
Pochodzenie: Obecnie zamieszkuje wyspę Donghae, dlatego poruszanie się po owej wyspie nie sprawia mu najmniejszych trudności - zna ją jak własną kieszeń. Urodził się jednak w Daegu.
Wiek: W oficjalnych dokumentach data urodzin wskazuje na to, że chłopak ma szesnaście lat. Przez jego wzrost, jak i wyraz twarzy wygląda jednak na minimum dwadzieścia. W rzeczywistości niedługo skończy siedemdziesiąt sześć lat, choć oczywiście nie wie o tym nikt po za nim samym.
Wzrost: 194 centymetry, chyba nie trzeba mówić że góruje nad większością ludzi?
Waga: 73 kilogramy, niższa granica prawidłowej wagi.
Wybrana Profesja: Egzorcysta, najtrudniejsza profesja, ale zarazem najbardziej do niego (jego zdaniem) pasująca. Nie wyobraża sobie siebie w innej roli, a na wieloletni trening wręcz czeka z utęsknieniem. Powoli przygotowuje się do tej roli zaczytując się w przeróżnych poradnikach i przede wszystkim ćwicząc walkę mieczem.
Mocne Strony:
- Dzięki temu, że żył praktycznie na wszystkich wyspach zna je jak własną kieszeń. Praktycznie nie ma opcji, by mógł się na którejś z nich zgubić, choć często udaje by zachować pozory.
- Zawziętość, gdy już obierze sobie jakiś cel będzie do niego dążył nie bacząc na przeszkody.
- Pewność siebie, prawie nigdy jej nie traci i zawsze wierzy w swoje umiejętności. Pozwala mu to walczyć do samego końca, jak i zachować zimną krew w sytuacjach kryzysowych.
- Cierpliwy obserwator, potrafi godzinami siedzieć i po prostu wpatrywać się w mijających go ludzi, czy też w otaczający go teren zbierając informacje.
- Nauczył się żyć wśród zwierząt, dlatego gdy ma z nimi styczność raczej szybko obdarzają go zaufaniem. Nie można tego jednak przyrównać do Zaklinaczy. Raczej do wielkiego miłośnika zwierząt, który ma z nimi dobry kontakt.
Słabe Strony:
- Ranthir nienawidzi, gdy ktoś go dotyka. Wpada wtedy w szał i odpycha od siebie natarczywą osobę nie ważne jakich nie miałby z nią relacji.
- Gdy na dłuższy czas zamyka oczy nachodzą go koszmarne wspomnienia z przeszłości.
- Nie jest zbyt wylewny, ani uczuciowy co często odrzuca potencjalnych kandydatów na jego przyjaciół. Ma też tendencję do wywyższania się (choć sam uważa to za zaletę).
Umiejętności:
- Doskonałe opanowanie walki bronią białą (szczególnie mieczem dwuręcznym);
- Przetrwanie, potrafi tropić bestie niesamowicie cicho i niezauważalnie poruszając się po terenie, a także unikać bliższego spotkania, gdy zajdzie taka potrzeba.
- Siła perswazji, o wiele łatwiej jest mu wyciągać z innych informacje niż niektórym. Zaczynając od słodkich słówek, poprzez kłamstwo na groźbach kończąc.
+ Moc Eksperymentu: Kontrola Grawitacji.
Wygląd: Co się pierwsze rzuca w oczy? Stanowczo jego wzrost, którym góruje nawet nad większością chłopaków przez co mocno wyróżnia się z tłumu. Gdy idzie korytarzem bardzo łatwo go zauważyć, ma więc 'drobne' problemy z ukrywaniem się przed innymi. Kolejną niezwykłą cechą są średniej długości niebieskie włosy - właśnie tak, niebieskie! - dosyć mocno kojarzące się z morzem. I całkiem trafnie, bo w obecnej chwili Ranthir identyfikuje się z Donghae, którego mieszkańcy są dosyć związani z wodami. Mają one przeróżne odcienie niebieskiego momentami przechodzi on wręcz w granatowy, chociaż nie do końca wiadomo co jest tego przyczyną - a raczej nie jest to wiadome dla ogółu. Ma dość delikatne rysy twarzy, chociaż z pewnością nie można go pomylić z dziewczyną. Cerę ma raczej jasną, ale stanowczo bliżej jej do azjatyckich odcieni niż europejskiej bieli. Duże oczy o tęczówkach w barwie morskiego błękitu często przyciągają uwagę innych, tym bardziej jeśli pochyli się, by przyjrzeć się komuś z bliska. Od czasu do czasu lubi jednak zmieniać ich kolor za pomocą magii. Pozornie można z nich odczytać wybrane emocje, jednak to tak jakby chciano rozpoznać głębię oceanu patrząc na płyciznę. Te odczucia, którym pozwoli się odmalować na twarzy zobaczy rozmówca - inne pozostaną ukryte. Nie zapominajmy też o wspaniałych, równych, śnieżnobiałych zębach jak po wizycie od dentysty. Ich jedyną 'ujmą' są nieco wydłużone kły - ale nie martwcie się, Ranthir nie jest żadnym wampirem czy czymś w tym rodzaju, to po prostu taka cecha genetyczna. Nie rzuca się też to nie wiadomo jak bardzo w oczy, no chyba że uśmiechnie się szeroko pokazując wszystkie zęby.
Ma długie nogi co właściwie nie powinno nikogo dziwić i chociaż nie wygląda na przesadnie umięśnionego to jest to tylko złudzenie, gdyż Ranthir zawsze lubował się w sportach i ciężkiej pracy, która w takim mieście jak Donghae jest czymś całkowicie normalnym.
Zwykle ma przy sobie parę atrybutów po których można go rozpoznać - w tym słuchawki i podłączonego do nich iPoda. Po za tym na szyi ma zawieszony krzyżyk, choć nie do końca wiadomo czy jest wierzący, czy też nie, a samemu chłopakowi niespecjalnie widzi się z tego spowiadać każdej napotkanej osobie. Ma też przekute prawe ucho, w którym zwykle nosi kolczyk z praktycznie identycznym krzyżykiem co na szyi.
Dodatkową cechą jest zmiana jego wyglądu podczas używania swojej mocy. Nie działa to jednak przy zwykłej magii, tylko i wyłącznie gdy kontroluje grawitację. Jego włosy zaczynają gwałtownie bieleć, a tęczówki przybierają czerwoną barwę. Pod prawym okiem rysuje mu się coś na kształt starożytnej runy, wyglądającej jak lśniący tatuaż. W przeszłości przez przypadek wzięto go przez to za wampira i przez parę dni miał na karku przerażonych mieszkańców Jeju chcących przebić mu serce kołkiem. Na wszelki wypadek pomimo powrotu do normalnego wyglądu wolał parę tygodni przeczekać w Puszczy.
Charakter: Jego charakter na dobrą sprawę jest pełen przeróżnych sprzeczności, w których bardzo ciężko się zorientować. Na ogół wydaje się strasznie niedostępny i zamknięty w sobie, chociaż jednocześnie nie można mu przypisać unikania towarzystwa. Sprawnie unika po prostu pytań o swoją przeszłość i wszelkie zainteresowania, chociaż jednocześnie sam uwielbia wyciągać z innych podobne informacje. Nie ma większych problemów w kłamaniu, ale nie korzysta z tej umiejętności często, jedynie w skrajnych sytuacjach, gdyż potępia oszukiwanie innych. Jest dobrym słuchaczem i dosyć często jego obecność wpływa na ludzi tak, że zaczynają się przed nim otwierać, dlatego w przeszłości często wysłuchiwał różnych narzekań od strony innych, ale żadnym się z nikim nie podzielił zachowując je dla siebie.
Na pierwszy rzut oka może się wydać chłodny i pełen dystansu do innych, ale w rzeczywistości nie jest aż tak zamknięty w sobie jak mogłoby się wydawać. W dodatku jest dość wrażliwy na krzywdę innych, dlatego często ofiaruje swoją pomoc w przeróżnych czynnościach przybierając słaby uśmiech. Często inni widząc jak się śmieje w pierwszym momencie reagują niejakim osłupieniem typu 'To ty się potrafisz śmiać?', ale zaraz potem śmieją się razem z nim. W przeszłości nietrudno było przełamać z nim bariery przez co często był otaczany przez grupy innych ludzi, jednak przeżycia w laboratorium sprawiły że zdobycie jego "zaufania" (jeśli można powiedzieć, że Ranthir komukolwiek ufa) zabiera bardzo dużo czasu, a wiele osób rezygnuje zniechęcona jego podejściem. Niespecjalnie lubi mówić o sobie i unika pewnych tematów, szczególnie tych dotyczących jego przeszłości.
Najbardziej niebezpiecznym dla innych jest moment, w którym śmieje się zbyt długo. Dostaje wtedy gwałtownego napadu czkawki, dlatego zwykle próbuje się w porę pohamować. Uwielbia przygody, niebezpieczeństwa i wszelkie wyzwania, które podejmuje pod warunkiem że nie zagrażają one jego towarzyszom bez których w życiu ani rusz - do swojego życia podchodzi z nieco mniejszym dystansem. Mimo, że na co dzień można go raczej nazwać indywidualistą to podczas misji ceni sobie pracę grupową.
Ranthira od zawsze fascynowali Egzorcyści i chce zostać jednym z nich, od zawsze się na to przygotowywał dodatkowo wspierany przez mieszkańców, którzy darzyli go odwzajemnioną sympatią. Nauczyli go paru przydatnych rzeczy, takich jak na przykład cichy krok, który umożliwiał mu zbliżanie się do innych niepostrzeżenie, co trzeba przyznać jak na kogoś kto ma prawie dwa metry jest dość niezwykłe.
Jego najpoważniejszym słabym punktem jest dotyk. Nigdy nie pozwala innym się dotykać, nie podaje ręki przy poznawaniu nowej osoby, a na kontakt cielesny dosłownie wybucha zwracając się do danej osoby z taką nienawiścią, że często rozbudza w nich strach, który uniemożliwia im powrócenie do normalnych kontaktów z Ranthirem.
Historia: Daegu było jednym z największych miast w Korei Południowej, a żartobliwie nazywano je „Miniaturą Seoulu”. To właśnie tam wszystko się zaczęło dla Kim Byunghuna. Prowadził normalne życie dla każdego nastolatka, przepełnione szaleństwem i rozrywką. Nie myślał o następnym dniu, po prostu cieszył się z tego co ma i starał się to wykorzystywać w pełni. Ale los nigdy nie pozwala nikomu przeżyć całego życia w szczęściu i spokoju.
***
- Hej, Byunghun! – chłopak odwrócił głowę w stronę dźwięku i zobaczył znajomą, charakterystyczną twarz Claudii, Europejki z wymiany. Ciągnęła za rękę jego przyjaciela Lee Taejeona, choć nie miał wątpliwości, że to właśnie on zaproponował jej wspólne jedzenie na stołówce. Podniósł rękę i pomachał im z szerokim uśmiechem odsuwając się nieznacznie do tyłu na swoim krześle. Oboje dosiedli się ze swoim jedzeniem do jego stolika, Claudia usiadła obok niego, a Taejeon naprzeciwko niej co pozwalało mu skutecznie obserwować pozostałą dwójkę.
- Co słychać? Widzę, że nadal nie znalazłaś sobie innych przyjaciół? – zapytał Byunghun z wyraźnym rozbawieniem, a Dziewczyna posłała mi pochmurne spojrzenie, po czym skierowała się w stronę Taejeona.
- Bardzo śmieszne. Widzisz? Nie chcą mnie tu, od początku powinnam iść zjeść z Seungwonem. – udając wielce obrażoną wstała ze swojego miejsca odgrywając scenę oddalenia się. Wyglądało jednak na to, że Lee nie do końca zrozumiał jej dowcip, zamiast tego praktycznie od razu poderwał się do góry i złapał ją za rękę przez stolik.
- Zostań! – zaskoczona dziewczyna zaczęła się odwracać, gdy ten idiota pociągnął ją za rękę w stronę krzesła.
- O nie. – w głosie Claudii wyraźnie słychać było przerażenie, a dosłownie sekundę później straciła równowagę dosłownie kosząc stojący na stole sok, który wylał się na jej bluzkę i wpadła z impetem na Byunghyuna. Niespodziewający się takiego obrotu spraw chłopak zamiast złapać się stołu próbował uchronić ją przez upadkiem obejmując ramionami, a po Sali rozległ się huk przewracającego się do tyłu wraz z dwójką ludzi krzesła. Dosłownie w ostatniej chwili dziewczyna sama podłożyła ręce pod jego głowę tak, by nie uderzył nią w ziemię. Duża cześć ludzi znajdujących się w pobliżu umilkła rzucając im zaciekawione spojrzenia. Przez chwilę Claudia niezdolna do wykonania jakiegokolwiek ruchu leżała wtulona w Byunghuna, aż w końcu podniosła się i jęknęła patrząc na przód bluzki. Chłopak podążył za jej wzrokiem, by zauważyć że cały jej dekolt zalany jest sokiem. Europejka poczerwieniała i zdzieliła go ręką po głowie.
- A ty gdzie się patrzysz? – Byunghun otworzył usta z wyraźnym oburzeniem gotowy do odparcia ataku, ale ta ponownie zaczęła mamrotać coś pod nosem załamując się nad stanem swoich ciuchów. Podniósł się więc do pozycji siedzącej tym samym znalazł się na tyle blisko dziewczyny, że mogliby policzyć plamki na swoich oczach, jednak oboje kompletnie ignorując tą wzbudzającą kontrowersje pozycję patrzyli nie na siebie, ale na winnego tego całego zamieszania.
- Taejeon! – warknęli w tym samym momencie, a ich przyjaciel do tej pory patrzący w osłupieniu na swoje dzieło wstał z krzesła i podszedł do nich podając im ręce by mogli wstać.
- Powinnam iść się przebrać… - odezwała się nagle Claudia patrząc z powątpiewaniem na swoją bluzkę. Taejeon praktycznie od razu po usłyszeniu wypowiedzianych przez nią słów zdjął swoją marynarkę.
- Ach nie, nie musisz…
- Załóż ją i skończ jeść, potem pójdziemy do twojego pokoju. – Byunghun obserwował ich w milczeniu opierając się plecami o swoje krzesło. Ach jakiż ten jego przyjaciel był uczynny. Dziewczyna skinęła mu głową w podziękowaniu i w sposób, który przekraczał ludzkie pojęcie założyła ją, po czym bez ściągania marynarki zdjęła koszulę którą miała pod spodem i jakby nigdy nic zabrała się do jedzenia.
- Nie mogłaś jej zdjąć normalnie? – zapytał z rozbawieniem Byunghun pokazując na leżącą obok niej na krześle koszulę.
- Nie, nie mam nic pod spodem. – rzuciła bezmyślnie w odpowiedzi z taką szczerością, że obu chłopaków zatkało. Zatrzymali się w połowie jedzenia patrząc na nią z wyraźnym szokiem. – Nie aż tak, matko! Mam bieliznę, zboczeńce! – burknęła obejmując się rękami i odwróciła głowę próbując ukryć zarumienione policzki. To Taejeon zaśmiał się pierwszy wracając do jedzenia, a Byunghun trącił ją pałeczką w ramię z wesołą miną.
- I jak ci się tu podoba?
- Po za tym, że ktoś cały czas czyha na moje życie to nie jest aż tak źle. – posłała Taejeonowi delikatny uśmiech, a ten odpowiedział jej stłumionym śmiechem puszczając do niej oko.
- To dopiero początek.
- O zgrozo! Chyba nie dożyjemy końca semestru! – wyszczerzyła wszystkie ząbki w rozbawieniu bawiąc się guzikami marynarki Taejeona. Nagle Byunghun poczuł dość mocne kopnięcie w sam piszczel i skrzywił się nieznacznie.
- Auć. Patrz drugi dzień tu jest, a już się rządzi!
- Ach, przepraszam! – Claudia wyraźnie zesztywniała rzucając mu przepraszające spojrzenie i prawie by się ukłoniła nadal siedząc przy stole.
- Wyluzuj, żartowałem. – uśmiechnął się chłopak i pacnął ją w głowę ze śmiechem tym samym wywołując u niej rozbawienie. Ach, gdyby wiedziała, że jej słowa rzucone w żartach staną się odzwierciedleniem rzeczywistości.
***
Zaledwie parę miesięcy po tych wydarzeniach rozpoczął się kataklizm. Cała klasa Byunghuna utknęła na Donghae, gdzie udali się na wycieczkę wraz z resztą klasy. Miejsce, które powinno zostać zalane jako pierwsze jakimś cudem przetrwało ciągłe napływy fal tsunami, a telewizja niosła ze sobą coraz to tragiczniejsze wiadomości. Z dnia na dzień informowano o kolejnych państwach, które znikały pod wodą, oraz setkach tysięcy zaginięć. Ostrzegano przed nieznanymi potworami, które zostawiają za sobą morze krwi , co brzmiało jak jakiś wyjątkowo tandetny horror, w którym apokalipsa zombie ogarnia cały świat. To wszystko jednak działo się naprawdę. Co gorsza Byunghun widział jak na jego oczach przyjaciele z klasy zapadają na różne dziwne choroby i zostają dosłownie wyrzuceni na ulice, pozostawieni na pożarcie przez nieznane potwory i zmutowane zwierzęta. Każdy modlił się, by nie zostać następnym zarażonym, a ich życie nie wydawało się mieć jakiejkolwiek przyszłości. Pewnego dnia udał się wraz z Taejeonem i Claudią na spacer po zrujnowanym przez choroby Donghae, gdy nagle wszystko zaczęło mu ciemnieć przed oczami, a ostatnią rzeczą jaką zobaczył były przerażone twarze jego przyjaciół. Wtedy też widział ich po raz ostatni.
***
- Hej, patrzcie budzi się! – Byunghun powoli otworzył oczy i rozejrzał dookoła próbując się poruszyć. Od razu poczuł, że coś blokuje jego ręce i nogi, a gdy spojrzał w dół zobaczył grube pasy, które mocowały go do szpitalnego stołu. Szarpnął się raz i drugi niczym uwięzione zwierzę i spojrzał w bok, a jego wzrok ujrzał grupę ludzi w białych fartuchach i maskach nie pozwalających mu na identyfikację ich twarzy.
- Podchodzimy do podania pierwszego wirusa na pacjencie numer 06346. Trzymaj się chłopie. – wyraźnie męski głos zbliżył się do Byunghuna ze strzykawką w dłoni i bez ostrzeżenia wbił ją w jego nogę. Była na tyle długa, by dotarła do samej kości, a z ust chłopaka wydarł się krzyk, gdy poczuł obce ciało. Trząsł się na całym ciele czując gorączkę wypalającą go od środka.
- Podaj mi skalpel Violet. Rozcinam mięsień podudzia. – nie było najmniejszych wątpliwości, że chłopak nie miał podanego znieczulenia. Ostrze weszło w jego ciało jak w masło, a wrzaski ciętego na żywca Byunghuna niosły się po całym szpitalu, aż nagle poczuł że upada w bezdenną otchłań, którą powitał z ulgą uwalniając się od przerażającego bólu.
Gdy zbudził się ponownie był w jakimś białym pomieszczeniu z jedną przeszkloną szybą. Poderwał się do góry i niemal natychmiast spadł ze zduszonym okrzykiem przygryzając sobie język do krwi. Zwinął się przyciągając kolana do brzucha, a na bandażu założonym na jego nodze wykwitła duża, czerwona plama. Zauważył też inne rany, prawdopodobnie dokonane już po jego omdleniu. Leżał tak przez dłuższy czas, gdy nagle usłyszał ciche szuranie. Spanikowany podniósł szybko głowę zauważając postać w białym fartuchu, która otworzyła na chwilę szklane drzwiczki jednie wsuwając mu do środka jakieś jedzenie. Nieważne jak bardzo Byunghun by ich nienawidził, był tak głodny że przeczołgał się do tacy i pochłonął obiad praktycznie od razu. Gdy tylko skończył jeść jego żołądek skręcił się gwałtownie, zupełnie jakby ktoś próbował z niego wycisnąć wszystko co przed chwilą zjadł. Wił się przez parę minut po ziemi, aż w końcu ponownie powitała go bezdenna, czarna otchłań przynosząca ukojenie.
***
Wielu mówiło, że miało tragiczne przeżycia. Upadek z paru pięter i połamanie sobie kończyn? Przyjąłby je z ochotą. Utracenie pamięci i ciągłe migreny, gdy próbujesz sobie przypomnieć ludzi, którzy do ciebie przychodzą w odwiedziny? Mógłby to nazwać rajem.
Dzień w dzień wozili go do tej samej sali i podawali coraz to nowsze wirusy i trucizny bezlitośnie tnąc go skalpelem. Oprócz badań mieli z tego jakąś chorą satysfakcję, a plecy Byunghuna szpeciło coraz więcej blizn. Wiedział jednak, że nie jest jedyny, często słyszał rozpaczliwe wrzaski, płacz w towarzystwie błagań o litość, a czasem ciała tych, którzy nie przeszli eksperymentu. Z jakiegoś powodu Byunghun przeżył, a jednocześnie nigdy niczego nie powiedział. Potrafił tylko krzyczeć niezdolny do przyzwyczajenia się do nieludzkich tortur.
***
Aż w końcu pewnego dnia obudził się zastając zgliszcza. Wszystkie drzwi ich ‘klatek’ otworzyły się, a reszta eksperymentów podobnych jemu patrzyła dookoła z wyraźną dezorientacją. Była ich niewielka piętnastoosobowa grupa, z czego połowa od razu rzuciła się do ucieczki nie patrząc nawet gdzie biegnie, byle znaleźć się jak najdalej stąd, reszta stała i dyskutowała o czymś przekrzykując się nawzajem. Byunghun nie był zdolny do ruchu, a najbardziej zapadła mu w pamięć przerażająco chuda dziewczyna cała poobwijana bandażami podobnie jak on sam, która podeszła do niego i przytuliła go mówiąc drżącym głosem:
- Spokojnie, już po wszystkim. – przez chwilę stali tak oboje nie znając nawet swoich imion i trzęśli się zupełnie jakby zaraz miał nadejść kolejny atak. Kiedy jakiś chłopak dał wyraźny znak, złapała Byunghuna za rękę i pociągnęła go za sobą idąc wiernie za grupą. To co zastali na powierzchni w przeszłości byłoby dla nich prawdziwym koszmarem. Płonące budynki i biegający w chaosie ludzie nie zwracający uwagi na leżące na ziemi zwłoki. Jednak nawet ten widok trzymająca się razem siedmioosobowa grupa eksperymentalnych ludzi powitała z westchnięciem ulgi. Byunghun nie pamiętał ile razy ktoś go do siebie przytulał. Pamiętał natomiast łzy cieknące po ich policzkach, gdy zdali sobie sprawę, że są wolni. Postanowili trzymać się razem, oddalili się od miasta i skryli w lesie próbując przeczekać burzę. Dziewczyna, która podeszła do niego jako pierwsza po uwolnieniu z celi nazywała się Maya, a chłopak którego wybrali na przywódcę – Yaechun. Oprócz nich był jeszcze Kwangseok, Kibum, Noah i Lisa. To właśnie owa czwórka próbowała powrócić do dawnego życia wprowadzając na nowo do ich konwersacji śmiech, zabawę, radość. Maya czasem przyłączała się do nich, choć jednocześnie w jej oczach zawsze pozostawało głębokie przerażenie, które przywoływało ją do porządku. Na twarzy Yaechuna zawsze widniała powaga, a odzywał się tylko wtedy gdy było to absolutnie potrzebne, bądź zaczynały go denerwować głośne chichoty kogoś z owej czwórki. Byunghun natomiast nie odzywał się nigdy, zawsze nieobecny wędrował wzrokiem od jednej osoby do drugiej zupełnie jakby zapomniał jak powinien się zachowywać w podobnych sytuacjach. Jakby zapomniał jak być… człowiekiem. Jedyną osobą, która próbowała z niego coś wydobyć była Maya. Z jakiegoś powodu, między nimi utworzyła się dziwna więź, a dziewczyna nie odstępowała go praktycznie na krok. Kiedy szli trzymała go za ramię i mówiła do niego nie zważając na to, że jej nie odpowiada. Czasem zadawała mu pytania zupełnie jakby liczyła na to, że otrzyma odpowiedź, po czym wzdychała ciężko ze zrezygnowaniem i milkła idąc z nim w ciszy za przewodzącym im Yaechunem. Kiedy po raz pierwszy napotkali na swojej drodze przez las grupę potworów odkryli, że cierpienia przez które przechodzili w pewnym sensie zostały im wynagrodzone. Jedna z bestii rzuciła się na Lisę, która z wyraźnym przerażeniem odskoczyła do tyłu… i wylądowała na jednej z niższych gałęzi pobliskiego drzewa. Miała wtedy tak zdziwioną minę, że rozbawiony Kibum odwrócił się w jej kierunku śmiejąc się w niebogłosy. Dźwięk ten najwyraźniej tak rozwścieczył jedną z bestii, że rzuciła się w jego kierunku, a śmiech zamarł na jego poszarpanym przez kły gardle. Reszta grupy patrzyła na całą scenę w osłupieniu, a oczy stojącego obok niego Noah rozszerzyły się w wyraźnym przerażeniu. Potwór podniósł łeb i skoczył na niego szczerząc zakrwawione kły, gdy Yaechun z niesamowitą prędkością znalazł się tuż przy nim i z pomocą pięści wgniótł stworzenie w ziemię gruchocząc mu czaszkę. Dopiero wtedy Noah ocknął się i podziękował mu skinięciem głowy. Była to pierwsza bitwa, podczas której odkryli, że badania zwiększyły ich siłę, szybkość, zwinność, wyostrzyły ich zmysły. Wręcz dziwnym wydało im się, że nie zauważyli tego wcześniej. W pewnym momencie Kwangseok otoczony przez potwory wydał z siebie głośny krzyk wyciągając przed siebie ręce, a wszystko w promieniu dwóch metrów stanęło w ogniu spopielając jego przeciwników. Reszta napastników zupełnie jakby zdała sobie sprawę z sytuacji, w której się znalazła i postanowiła się wycofać czekając na dogodniejszą okazję. Przeżyli, lecz stracili jednego ze swoich towarzyszy i została ich tylko szóstka. Nie byli nawet w stanie pochować Kibuma, którego ciało dosłownie przepadło bez śladu. Co jakiś czas atakowali ich coraz to nowsi przeciwnicy, aż stopniowo każde z nich odkrywało, że ma w sobie moc. Jedną, jasno określoną moc wyraźnie stworzoną do walki z nowymi przeciwnikami, zapewniającą im przetrwanie w samym środku wojny. Skoczna Lisa pewnego dnia przeraziła się do tego stopnia, że cofnęła się do tyłu wciskając w drzewo i… wniknęła w nie. Była w samym środku wielkiego pnia i przez dłuższą chwilę nie wiedziała jak ma się stamtąd wydostać. Utknęła. Całe szczęście po paru minutach wicia się udało jej się uciec z pułapki, ale za każdym razem gdy o tym opowiadała słychać było w jej głosie przerażenie. Noah przez przypadek wypuścił w lesie tornado, które zrujnowało las w promieniu pięciu kilometrów. Od tej pory staraliśmy się trzymać blisko niego, minimalizując ryzyko wpadnięcia w podobny powietrzny wir. Yaechun, Maya i Byunghun najdłużej nie odkrywali swoich mocy dzięki czemu nauczyli się doskonale wykorzystywać swoje ulepszone ciało i zmysły znacznie ułatwiające im życie. Choć Byunghun niechętnie dopuszczał Mayę do walki nawet wtedy, gdy ta bez ostrzeżenia rozdarła gardło jednemu z potworów i przybrała jego postać zaskakując wszystkich wokół. Jedyną rzeczą, która ją od nich odróżniała były błękitne znaki biegnące przez całe jej ciało – dzięki temu nie mieli większych problemów z tym, że przez przypadek wzięliby ją za bestię i zabili. Gdy Yaechun zdenerwował się chyba po raz pierwszy od początku ich podróży, gdy jeden z przeciwników zabił Lisę, uderzył w niego pięścią a ten dosłownie wybuchł na ich oczach. Jego szczątki zostały spalone przez skaczące jeszcze chwilę po ziemi wyładowania elektryczne. I tak została ich piątka, a Byunghun był jedynym, który nadal nie miał mocy.
***
- Nie przejmuj się, na pewno przyjdzie czas i na ciebie. – powiedziała pocieszająco Maya przytulając się do jego ramienia, gdy szli przez las. – Może to dlatego, że zawsze jesteś taki spokojny? Wiesz, większość z nas odkryła je poprzez wybuch jakichś gwałtownych uczuć, a ty zawsze jesteś taki cichy. Nawet kiedy Kibum i Lisa zostali rozerwani przez potwory na naszych oczach nic nie powiedziałeś, jedynie stałeś i patrzyłeś. Chciałabym w końcu usłyszeć twój głos. – westchnęła cicho, lecz Byunghun tylko odwrócił głowę w bok. Była to jedna z rzeczy, których nie mógł obiecać dziewczynie. Z jakiegoś powodu od czasu uwięzienia w laboratorium nadal nie odezwał się ani jednym słowem zupełnie jakby ktoś mu wyciął struny głosowe. Dziewczyna wyraźnie poirytowana tym, że ją zignorował wspięła się na palce i położyła mu rękę na policzku odwracając jego twarz w swoją stronę.
- Przynajmniej na mnie patrz jak do ciebie mówię. – powiedziała karcącym głosem, zanim jednak chłopak usłyszał resztę wywodu na temat jego zachowania Yaechun zwrócił na siebie ich uwagę z pomocą cichego syknięcia.
- Uwaga, nadchodzą. – Maya ścisnęła nieco mocniej rękę Byunghuna wpatrując się uważnie w oddalone drzewa. Do ich uszu dotarł odgłos łap uderzających o ziemię i głośne dyszenie połączone z mlaskającymi językami. Cała piątka pochyliła się nieznacznie do przodu niczym zwierzęta czekające na atak, gdy ich wzrok padł na pojedynczą istotę kierującą się w ich stronę. Była wielkości konia, choć z wyglądu bardziej przypominała wyliniałego wilka. Wzrok grupy skupił się na przeciwniku zbliżającej się z każdą sekundą, gdy nagle Kwangseok odwrócił się gwałtownie krzycząc głośno:
- Maya za tobą! – jak na komendę wszyscy odwrócili się we wskazaną stronę, a dziewczyna dosłownie wrosła w ziemię. Byunghun zupełnie automatycznie odepchnął ją w bok wkładając w to nieco za dużo siły przez co dziewczyna ledwo zdążyła odbić się od drzewa i wylądować ciężko na ziemi krzycząc coś w jego stronę. Chłopak podniósł do góry ręce wiedziony dziwnym instynktem, a w okolicy rozległ się huk, zupełnie jakby bestia uderzyła w niewidzialną barierę. Machnął gwałtownie ręką w prawą stronę, a potwór przeleciał paręnaście metrów uderzając z przerażającą siłą w gruby pień padając bez zmysłów na ziemię. Cała reszta zamilkła przyglądając się w osłupieniu całej sytuacji, a Byunghun przez chwilę patrzył w swoje ręce z wyraźnym zaskoczeniem. Następnie ruszył w kierunku Mayi pomagając jej wstać i pochylił nieznacznie głowę co było jego własną formą przeprosin.
- Udało ci się!– powiedziała skacząc na niego i obejmując jego szyję, wtulając się w jego bark z wyraźną radością. Przez chwilę chłopak stał w bezruchu aż w końcu również otoczył ją ramionami przymykając oczy.
- Maya. – wypowiedział cicho jej imię, a dziewczyna rozluźniła uścisk odchylając się do tyłu i patrząc na niego z wyraźnym szokiem. Zawstydzony chłopak postawił ją na ziemię i ruszył do przodu próbując od niej uciec, ale szybko dopadła go i złapała za rękę.
- Odezwałeś się… naprawdę się odezwałeś! – Noah, Kwangseok i Yaechun patrzyli na niego z tym samym zdziwieniem co dziewczyna, na co Byunghun posłał im beznamiętne spojrzenie.
- No co? – zapytał nieco zmieszanym tonem, a obaj chłopacy roześmiali się głośno kręcąc przy tym głowami. Widok śmiejącego się Yaechuna również był dla niego czymś nowym, więc przypatrywał im się jak zahipnotyzowany.
- Więc może po tych paru miesiącach wspólnej wędrówki dowiemy się w końcu jak masz na imię? – zapytał Yaechun podchodząc do niego z nieznacznym uśmiechem.
- Ja… Ranthir. Mówcie mi Ranthir. – wymienili między sobą spojrzenia słysząc tak dziwaczne imię, lecz w pełni je zaakceptowali nie pytając o nic więcej. Od tamtej pory Kim Byunghun już zawsze używał tego pseudonimu po za oficjalnymi papierami. Jednak za wyjątkiem tych, którzy mieli do nich dostęp nikt nie znał jego prawdziwego miana.
Za główny cel obrali sobie dotarcie do miasta stwierdzając, że panująca na wyspach burza powinna już minąć. Ich wędrówka zabierała o wiele mniej czasu choćby z tego względu, że nie potrzebowali czegoś takiego jak sen. Zauważyli to już w ciągu paru dni od uwolnienia się z laboratorium, gdyż żadne z nich nie miało najmniejszej ochoty spać. Zamiast tego wystarczyło im, że usiedli na około trzy godziny i przechodzili w stan wyciszenia bardzo podobny do medytacji. Co jakiś czas dało się słyszeć rozmowy o tym, że jest to przydatne i praktyczne, ale każdy z nich tęsknił do snów, w których wszystko się mogło wydarzyć. Yaechun uciszył kiedyś ich wszystkich słowami „Chciałbyś śnić o tym co wydarzyło się w Laboratorium?”. Od tej pory nikt nigdy nie poruszał tego tematu, który został uznany za tabu.
***
Przez jakiś czas wszystko wydawało się układać idealnie. Stopniowo przerzedzające się drzewa wskazywały na to, że pozostało im jeszcze tylko parę dni drogi. Prawdopodobnie wszystko skończyłoby się dobrze gdyby całą piątką zdołali dotrzeć do miasta. Siedzieli właśnie przy ognisku rozpalonym przez Kwangseoka jedząc mięso z jelenia, którego zdołali upolować w ciągu dnia. Byli tak blisko celu, gdy ze wszystkich stron otoczyły ich mroczne cienie o przeróżnej wielkości. Warczały i syczały wyraźnie szykując się do ataku, cała piątka poderwała się więc do góry gotowa do obrony. Po odkryciu mocy każdego z nich mieli już ustaloną stałą strategię, dzięki której mogli tak długo przeżyć w lesie. Gdy bestie ruszyły do ataku Noah zamachnął się rękami wzbudzając potężne fale wiatru, które uderzyły w przeciwników z hukiem posyłając je do tyłu. Kwangseok dołączył się do niego przykładając ręce do jego rąk, dzięki czemu razem byli w stanie wywołać ogniste tornado pochłaniające wszystko wokół nich w przerażającym tempie, któremu towarzyszyły ogłuszające wrzaski umierających istot. Niektóre z nich przedarły się przez ściany szalejących płomieni, Byunghun postąpił więc parę kroków i unieruchomił je w powietrzu korzystając z siły grawitacji. Bestie szarpały się wściekle próbując się uwolnić, lecz Yaechun błyskawicznie dopadł je wszystkie traktując wyładowaniami elektrycznymi o tak dużym napięciu, że zostały z nich skwarki zupełnie jakby trafił w nie piorun. Maya stała pośrodku obozu przyjmując formę olbrzymiego niedźwiedzio-podobnego potwora wielkości średniego słonia mającego w kłębie cztery metry wysokości. Była ich wyjściem awaryjnym, gdyby któryś ze stworów przedostał się do ich kręgu omijając obie bariery obronne. Było ich jednak zbyt wiele, a nawet ich moce nie były nieograniczone. Powoli cała czwórka zaczęła trącić przytomność, a ostatnia rzecz o jakiej pomyślał Ranthir, było jedno imię. „Maya!”
Kiedy się obudził widział ciała Kwangseoka i Noah leżące w kałuży własnej krwi. Poderwał się do góry szukając wzrokiem Mayi i Yaechuna, ale nie dostrzegł żadnego z nich. Przez ziemię ciągnęła się struga krwi, po czym urywała się gwałtownie zupełnie jakby wcześniej ciągnięte ciało nagle po prostu rozpłynęło się w powietrzu. Byunghun przez długi czas błąkał się po lesie, nie znalazł jednak swoich pozostałych towarzyszy. Zamiast tego w końcu trafił wycieńczony na obrzeża Jeju, gdzie znalazł go jeden z łowców i zabrał do domu. Chłopak raz po raz powtarzał imiona swoich towarzyszy i słowa:
- Zginęli. Wszyscy zginęli. – po tym wydarzeniu ponownie zamilkł na wiele tygodni niezdolny do odezwania się do kogokolwiek. Łowca pozwolił mu zamieszkać ze sobą i wprowadził go w świat wyspiarzy próbując go otworzyć na świat. W końcu, gdy w miarę mu się to udało chłopak próbował wieść namiastkę normalnego życia, choć niejednokrotnie gdy zamykał oczy widział koszmarne sceny z przeszłości, aż w końcu kompletnie przestawał podejmować próby zaśnięcia, a w czasie odpoczynku starał się cały czas mieć otwarte oczy. Od tamtych wydarzeń minęło prawie 60 lat, a on nie zmienił się z wyglądu, jedynie co paręnaście lat zmieniał cały czas miejsca zamieszkania, by nikt nie zauważył dziwnego fenomenu oznaczającego brak starzenia się. Najbardziej zadomowił się na Donghae i to właśnie tu spędził ostatnie szesnaście lat, choć aktywnie działa na jego terenie dopiero od trzech. Wcześniej wychodził głównie nocą , co pozwalało mu na swobodne obserwacje. Jednak te trzy lata spędzone z mieszkańcami Donghae w pewien sposób go uleczyły. Pozwoliły zapomnieć o przeszłości i skupić się na nowym celu: Zostaniu egzorcystą, który będzie bronił wyspiarzy przed bestiami. Dlatego też wstąpił do szkoły Reeves jako zwyczajny człowiek, aby kontynuować naukę i być może odnaleźć innych podobnych jemu, którzy również postanowili wtopić się w otoczenie?
Ranthir- Przewodniczący Samorządu
Zbiegły Eksperyment - Liczba postów : 100
Join date : 10/05/2012
Pochodzenie : Donghae.
Re: Ranthir - Kim Byunghun
Hm, tak, tak. Owszem, karta bardzo dobra, odpowiednio długa jak na rangę o którą się ubiegasz i bardzo ciekawie napisana. Całkiem przystojny gigant z ciebie Cieszę się że mogę z kimś taki pracować, akcept
Kamira- Członek Samorządu
Skarbnik - Liczba postów : 86
Join date : 10/05/2012
Pochodzenie : Jeju
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach